Wyszukiwarka:
Artykuły > Utwory, dzieła >

Zakopanoptikon

Zakopanoptikon

 

• Strug Andrzej •

• 1913 •

 

Powody, dla których Polacy od stulecia już z okładem uporczywie odwiedzają Zakopane, były i są zagadkowe. Już w 1906 r.

przewodnik Janusza Chmielowskiego nie pozostawiał złudzeń, mówiąc o południowej, wówczas węgierskiej, stronie Tatr:

”Cywilizacja na wskroś europejska, komunikacja wyborna, porządek wzorowy, zarząd energiczny”. Góry wyższe, ceny niższe. A

w Zakopanem AD 1913 – jedna przyzwoitsza knajpa, brud, brak kanalizacji, zdzierstwa górali i właścicielek pensjonatów.

Przysłowiowe już „Bagno”.

 

 

„Bogate fałdy szlafroka z purpurowego perkalu”

 

 

otulające powieściową postać wieszcza Skawulina – oto najcelniejszy symbol zakopiańszczyzny. W scenerii wsi, do której już

wówczas ściągało na lato 10 tys. ludzi, widać jak na dłoni stan społeczeństwa polskiego przed samym wybuchem I wojny

światowej. W istocie bowiem, z przyczyn, jak już wspomnieliśmy, niedocieczonych do Zakopanego zjeżdżają się przedstawiciele

wszystkich zaborów i wszelkich orientacji. Ściąga także autentyczna elita. Toczą się nieustanne dyskusje. Ale czy dotyczą one

sprawy narodowej, kolejki na Świnicę czy też budowy „Aten polskich" w stylu podhalańskim („zrąb z tysiącletnich buków,

kolosalne pazdury godzące w niebo, a wszędzie ponabijane kołki, kołki, kołki"), gdzie Hamleta miano by grać w góralskich

portkach, efekt tych dyskusji jest zawsze ten sam: po pierwsze przeciwstawne dążenia unicestwiają się, niczym modły o pogodę

zanoszone w konkurencyjnych zakopiańskich kościołach, a po drugie, gdy na koniec dochodzi do apelu, by „z iście polską

hojnością” wesprzeć jakikolwiek pomysł – publiczność pierzcha w popłochu. Choć zawsze znajdzie się jakiś Drągajło, magnat

spod Poniewieża, płacący za wszystko, to kontrast pomiędzy ideami, o których się w Zakopanem mówi, a ubóstwem scenerii, w

której do tych dyskusji dochodzi, zdaje się groteskowy. Chociaż – czy za groteskowy uznamy obraz zanotowany przez

Żeromskiego, który odwiedził Piłsudskiego właśnie w Zakopanem: przyszły Naczelnik Państwa przyjął gościa w kalesonach, bo

jedyną parę spodni oddał do cerowania.

 

 

Królewiacy i Galicjanie

 

 

Zakopane miało być „polskim Piemontem”, i nie okazało się to mrzonką (w czym zresztą sam Strug brał udział, uczestnicząc w

tzw. zakopiańskim zjeździe irredentystów w sierpniu 1912). Ale w 1913 owa „piemonckość” wyglądała dość wątpliwie. O

Królewiakach Galicjanie mówią jak o odrębnym narodzie i vice versa. Dla Królewiaka „Galicja gnije... znikczemniały kraj przy

takich kolosalnych swobodach (...) Jak tam u nas jest, to jest, ale porządku pilnują (...) Opierając się o kolosalny teren, jakim jest

Cesarstwo, cała przyszłość przed nami !” Również Galicjanie dostrzegają plusy caratu: "U państwa porządek aż miło”. Poza tym

„Spod Moskala najlepsze goście. Z dutkami przyjeżdżają... o wiele głupsze niż nasze”. Dla Królewiaków źródła galicyjskich ciągot

wolnościowych są jasne: „Dużo się robi polskiego hałasu za pruskie pieniądze”.

 

 

Sprężystość nade wszystko!

 

 

Nieustanny deszcz, zjawisko najzupełniej właściwe Zakopanemu, sprawia, że goście nudzą się i kłócą, kłócą i nudzą – z każdą

kroplą coraz bardziej. Awantury, bijatyki sprawiają, iż z iście austriacką sprężystością wkracza do akcji sam namiestnik Galicji i

Lodomerii, hrabia Listonosz. Sprężystość była bowiem cnotą kardynalną austro–węgierskiego urzędnika. Przykład szedł z góry:

sam Najjaśniejszy Pan raczył chodzić sprężyście (podobno z racji upodobania do strzemiączek obciągających nogawki spodni).

Lecz stała się rzecz niesłychana. Jakaś świętokradcza ręka podkłada bombę, mającą zabić hrabiego Listonosza. Zamach się nie

udaje, ale w tej sytuacji władza nie ma innego wyjścia: w takt „zamaszystej nuty krakowiaka austriackiego” wkracza do

Zakopanego wojsko, a jego dowódca, „czeski wojownik Jaroslav von Bidlo” wprowadza stan wojenny, na kwaterę wybierając knajpę

Pchełki. To już cios w samo serce. Burzący się górale znajdują wreszcie kozła ofiarnego winnego niepogodzie – barona Jajskiego,

pioniera automobilizmu. Ale jego śmierć nie wstrzymuje deszczu. Goście głodzeni przez właścicielki pensjonatów, trzymane

żelazną ręką przez swą przywódczynię, panią Marchołtową, zapadają na dziwną chorobę – tępieją, zaczynają gęgać, między

palcami wyrastają im błony. Do walki z nieszczęściem biorą się dwie osoby: pani Marchołtowa, rozkazująca wreszcie żywić gości,

i poseł Lajkonik, który zapowiada kategoryczną interpelację u cesarsko–królewskiego ministra rolnictwa, zobowiązanego przecież

do czuwania nad klimatem i równomiernością opadów we wszystkich królestwach i krajach Monarchii. Sprężyste działanie obojga

bohaterów przynosi efekty. Choroba cofa się, choć deszcz leje i leje, a ozdrowieńcy zabierają się do zwykłych zajęć, czyli kłótni i

przesiadywania u Pchełki.

 

 

Czy wolno Polakowi dziś się śmiać?

 

 

Takie jest motto powieści, którą Strug publikował w odcinkach w lwowskim „Wieku Nowym” i której nie włączył do zbiorowego

wydania swych dzieł. W rzeczy samej: w konstrukcji powieści znać ową „odcinkowość”. Pozostaje jednak kapitalnym zapisem

ówczesnych typów, postaw i środowisk społeczeństwa polskiego widzianego w soczewce kropli tatrzańskiego deszczu. Jest to z

pewnością powieść z kluczem. Historycy zakopiańszczyzny odnajdą tu łatwo autentyczne postacie Zamoyskiego, Chramca,

Witkiewicza, Zaruskiego, Micińskiego i wielu innych. Dla każdego jednak czytelnika tej powieści – jednej z najdowcipniejszych w

polskiej literaturze – najważniejsza jest świadomość innego historycznego faktu: że dokładnie po owym deszczowym sierpniu

1913 przyjdzie gorący sierpień 1914 – a wielu z bohaterów Zakopanoptikonu znajdzie się w okopach. Wśród nich będą też

żołnierze I Brygady.

Dmytro Firtasz